Do odbiorcy muzy Mirosława Czyżykiewicza trafia jego najnowsza płyta Ma Chérie. Piszę muzy, gdyż to słowo najlepiej oddaje święty związek poezji i muzyki, słowa i śpiewaka. Najważniejszym odcieniem tego związku jest nastawienie Czyżykiewicza do słowa w sztuce poezji, które bierze pod język i smakuje, które przykłada do ucha jak muszlę, jakby w ten sposób chciał poznać, czy jest ono jadalne i słyszalne. Ma Chérie jest więc hołdem złożonym Szekspirowi, Norwidowi, Mandelsztamowi, Broniewskiemu, Różewiczowi, Herbertowi, Woroszylskiemu, Brodskiemu (obecnemu na wszystkich płytach barda), Barańczakowi, Kaczmarskiemu oraz mistrzom piosenki literackiej. Jest też zarazem szkołą czytania poezji, interpretowania i przekładania na muzykę.
Czyżykiewicz należy do niewielkiej części rodziny artystów, która nie odcina kuponów od tego, co już w sztuce dokonała, co zostało przez rynek wchłonięte i oswojone, przeciwnie, stara się wciąż być w drodze, rozglądać się i poszukiwać, snuć własną opowieść. Nie szkodzi, że tej opowieści służą wiersze innych poetów, zaprzyjaźniał się z nimi dostatecznie długo, aby mógł je ukochać jak swoje, nadać muzyczny kontur i zatrzymać w nim swój metafizyczny oraz artystyczny gest. Dlatego ta płyta niepodobna jest do poprzednich, ma własną wymowę i przesłanie wzięte od Norwida, jednego z patronów współczesnej dykcji poetyckiej: „Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie/ Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic…”.
Ma Chérie można słuchać i widzieć (w wyobraźni) jak teatralne przedstawienie, gdzie na pierwszy plan wybija się nie tylko piosenka, ale również gra światła, ruch gestu, taniec a nawet pantomima, pauza. Bard z Gorlic czyni to przedstawienie pod względem stylistycznym nader różnorodnym, słyszymy w nim przytup, przyśpiewkę, walczyka, kantatę, klasyczną piosenkę literacką, brzmienia rockowe, celtyckie. W warstwie uczuciowej również wiele się dzieje, wybrzmiewa ona poważnie i śmiesznie, dramatycznie i groteskowo, dostojnie i ironicznie, sielsko i makabrycznie, ceremonialnie i naturalnie.
Z powodzeniem tę płytę można także odczytywać jako misję przenoszenia wielkiej poezji na teren kultury popularnej, misję podszytą wiarą w to, że poezja potrafi zmieniać jednostki, sprawiać, że stają się rozumniejsze i lepsze.
I jeszcze inaczej: przypominają mi się słowa poety Sławomira Matusza: – „W ruinach wszechświata ktoś nuci piosenkę”. Obojętnie, co stanie się z twoim i moim światem, jak głęboko zapadnie się jego konstrukcja religijna i filozoficzna, etyczna i estetyczna, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie śpiewał w jego gruzach piosenkę zaklinającą to, co ocalało, a co pozostaje dla nas najcenniejszym, na co chcielibyśmy chuchać do końca swoich dni, szeptać i nucić ma chérie. Tym kimś mógłby być Mirosław Czyżykiewicz
Wojciech Kass